Bon appetit

Nie umiem pisać recenzji, ale spróbuję . . .


Zaproszenie na przedpremierowy pokaz filmu przyszło z portalu Bobyy.pl. Wieki nie byłam w kinie bo nie cierpię tłumów, chrząkających sąsiadów i wszechobecnych szeleszczących opakować po przekąskach. Wkurzają mnie te otaczające mnie "dźwięki", bardzo rozpraszają, wolę po prostu oglądać film z perspektywy domowego fotela.

Postanowiłam jednak, że trzeba się ruszyć. Mieliśmy obejrzeć obraz pod kulinarnie kojarzącym się tytułem "Bon Appetit". Pokaz w tygodniu, wieczorem, więc Żarłoczek zręcznie się wyłgał a próby wyciągnięcia kogoś znajomego na wspólny wypad też spełzły na niczym - każdy zmęczony, zalatany bo dom, dzieci i mąż trzeci . . . A przecież o 22:20 byłam już w domu wcale nie mając do kina Wisła blisko.

Film okazał się komedią romantyczna, której bohaterami jest dwójka młodych kucharzy oraz piękna specjalistka od win. Wszyscy poznają się w pracy, w luksusowej restauracji w Zurychu. Ona, czyli Hana, Niemka i świetna somelierka, romansuje z szefem, ale nie tylko. Oni, Włoch Hugo i Hiszpan Dani - jeden już z nią był a drugi być chce. Po drodze dziewczynie przytrafia się nieplanowana ciąża, która wywraca jej życie do góry nogami. Bohaterowie sporo podróżują samochodem po Europie, ot tak jadąc sobie setki kilometrów, bo przecież nie ma granic a inne języki w ich rodzimych krajach nie są żadną barierą (?). Całość relacji między bohaterami dość poplątana, ale wszystko kończy się happy endem jak to w takich filmach bywa.

Film może nie jakiś bardzo ambitny choć całkiem przyjemny i nawet miło się ogląda. Ładne plenery, w tle ciepła, przyjemna muzyka Marcela Vaida to atuty, ale całość jednak dość "cienka", niestety. W kinie większość osób to byli ludzie dość młodzi i chwilami ich reakcje były dla mnie dosyć niezrozumiałe. Śmiesznych testów czy sytuacji nie było dużo, ale najwięcej śmiechu wywołała scena gdy on jej mówi, że kocha a ona jemu, że nie i oczywiście oboje płaczą. Dla mnie może i kiczowate to trochę było, ale na pewno nie śmieszne. Czyżbym się już tak zestarzała?

Ogólnie miły wieczór, szkoda tylko, że nie w towarzystwie kogoś z kim mogłabym pogadać po filmie o jego "zadach i waletach".

Czy polecam? Powiem krótko - i tak, i nie. Szału nie ma, ale da się obejrzeć.

3 komentarze:

  1. A ja odwrotnie - uwielbiam chodzić do kina. Zawsze bierzemy sobie kanapę w ostatnim rzędzie... Oglądanie filmu w domu często kończy się tym, że usypiam, albo w międzyczasie coś robię i rzadko udaje mi się obejrzeć w zupełnym skupieniu całość.
    Chętnie bym z Tobą poszła, gdybym mieszkała w Warszawie :-)
    Na film, o którym piszesz jednak chętnie się wybiorę, gdy tylko pojawi się u nas w kinie - czasem coś lekkiego na ekranie pozwala się zrelaksować...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo lubiłam chodzić do kina, teraz trochę mniej, ale to właśnie dlatego, że wkurza mnie 'otoczenie'... kiedyś przez cały pół filmu jedna pani obok mnie gadala przez komórę... porażka normalnie:(...
    Ale czasem dobrze jest sie tak wyłączyć i obejrzeć nawet średnią komedię...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. to prawda, czasami nawet higienicznie jest się odmóżdżyć totalnie, ale film był niezły i nie żałuję, że poszłam :-)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło jeśli zostawisz swój komentarz i odwiedzisz mnie znowu. Jeśli ugotowałeś albo upiekłeś coś z przepisu znalezionego tutaj zrób zdjęcie i pochwal się przysyłając je do mnie.

Print Friendly and PDF
Copyright © Smaczna Pyza , Blogger