Kto chce, kto chce - malowane owce!
Kto chce, kto chce - malowane owce ! ! ! Pamiętacie takie zabawy z podwórka? Teraz, przynajmniej na moim osiedlu, nie widuję grupek dzieci grających w klasy, gumę, kapsle, berka . . . Czasy się bardzo zmieniły . . .
Mam trochę przypraw do oddania więc może tym razem dostanie je ktoś kto najciekawiej opowie mi właśnie o swojej ulubionej podwórkowej zabawie z dzieciństwa. Mało to kulinarne, ale może w opowieściach pojawi się coś, jakaś przekąska, którą Mama dawała w łapę dzieciakowi lecącemu pod trzepak albo jakiś napój, którym można było ugasić pragnienie po szalonym berku. Czekam zatem na Wasze opowieści - zamieszczajcie je w komentarzach pod tym postem od dzisiaj do 27 kwietnia. Zwycięzcę wybiorę sama i ogłoszę w sobotę, 28 kwietnia. Nagrodą jest zestaw przypraw widoczny na zdjęciu, który wyślę w granicach RP.
Mam trochę przypraw do oddania więc może tym razem dostanie je ktoś kto najciekawiej opowie mi właśnie o swojej ulubionej podwórkowej zabawie z dzieciństwa. Mało to kulinarne, ale może w opowieściach pojawi się coś, jakaś przekąska, którą Mama dawała w łapę dzieciakowi lecącemu pod trzepak albo jakiś napój, którym można było ugasić pragnienie po szalonym berku. Czekam zatem na Wasze opowieści - zamieszczajcie je w komentarzach pod tym postem od dzisiaj do 27 kwietnia. Zwycięzcę wybiorę sama i ogłoszę w sobotę, 28 kwietnia. Nagrodą jest zestaw przypraw widoczny na zdjęciu, który wyślę w granicach RP.
Iza, jakie wspomnienia przywołałaś ! Mieliśmy świetną ekipę na podwórku, zabaw było co niemiara ! Najchętniej wspominam podchody w parku nad jeziorem. Przeważnie dziewczęta szukały chłopaków, którzy zostawiali znaki i karteczki ze wskazówkami na ścieżce i jej okolicach - musiały być pomysłowe, żeby trudno je było znaleźć. Kiedyś odnalazłyśmy kolegów dzięki odnalezieniu karteczki zatkniętej za kawałek kory odstającej z drzewa. Potem były wspólne gonitwy albo gra w chowanego, poprzedzona wyliczankami typu :
OdpowiedzUsuńraz, dwa, trzy , cztery
idzie pies Huckleberry
a za nimi misio Jogi
co ma cztery brudne nogi
dalej idą Pixi , Dixi
wykąpane w proszku IXI !
Az łezka się kręci, jak opowiadam o tym dzieciom, to słuchają jak bajki :)
no właśnie - taką wyliczankę i ja pamiętam :) bardzo lubiłam skakać w gumę, którą kupowała mi Babcia bo koło niej, w pasmanterii, była szersza i lepsza. A teraz to dzieciaki albo na zajęciach dodatkowych do nocy albo w domu przed komputerem.....
UsuńAha, a propos przekąsek - to dominowały pajdy chleba ze smalcem lub z dżemem wynoszone na podwórko,w towarzystwie kiszonych ogórków - czasem też do dżemu.... I wołaliśmy _ daj gryza ! Jakoś nikt nie chorował od tego :)
OdpowiedzUsuńhahaha, pewnie, że nikt nie chorował - i jeszcze jakie łapy brudne były :D
Usuńa ja pamietam najbardziej 3 zabawy :) pierwsza to klasy oczywiście, następna to guma;p a ostatnia to chodzi lisek w koło drogi cichutenko stawia nogi nic nikomu nie powiada do sąsiada sie zakrada po cichutku kurki zjada i wtedy wszyscy zaczynaja ucieckac a lisek goni kurki :)
OdpowiedzUsuńliska nie pamiętam - pewnie akurat nie było popularny w moim środowisku :)
UsuńA ja pamiętam jak pod blokiem u babci bawiłam się z koleżankami w sklep i robiłyśmy pęczki szczypiorku z trawy i ziemniaki z kamieni, a gdy chciałam pić to krzyczałam do okna a babcia wtedy na sznurku spuszczała mi przez okno przywiązaną butelkę z sokiem:) ach to były czasy:) i ten sok- babciny, własnej produkcji:)
OdpowiedzUsuńtaki babciny sok najlepszy :) też bawiłam się z koleżankami w sklep - ta kasza ze żwirku, mąka z piasku, eh . . .
UsuńZdecydowanie czasy się zmieniły, bo pojawiły się komputery, duuużo komputerów, mnóstwo programów w tv i internet, przez co dzieciaki wolą chyba siedzieć w domu niż bawić się na podwórku...
OdpowiedzUsuńJak ja byłam mała to było bardzo dużo dzieci w piaskownicy, na placu zabaw, pod blokiem. Bawiliśmy się np w taką grę "Coś wokół nas na literę ..." Jedna osoba zadawała pytanie podając pierwszą literę, a reszta miała po kolei zgadywać. Była jeszcze do tego piłka i kto zgadł ten musiał biegać za tą osobą zadającą pytanie, ale szczerze mówiąc nie pamiętam czemu to miało służyć :D w każdym bądź razie zmęczeni taką zabawą chodziliśmy często do zieleniaka na oranżadę "na miejscu" :D
oranżadę to ja, stara baba, pamiętam jeszcze taką z kapslami na druciku - to były czasy . . .
Usuńna miejscu oczywiście, i butelka do zwrotu :D
Usuńto właśnie była taka z kapslami :D i butelka, oczywiście do zwrotu :D
Usuńkrótko i na temat - w lecie podchody i kukurydza gotowana do łapki,mniam:)
OdpowiedzUsuńlubię jedno i drugie do tej pory :)
Usuńoj, pamiętam tych wyliczanek było wiele jedna z nich to :
OdpowiedzUsuńwpadła bomba do piwnicy napisała na tablicy
s.o.s. gdzie mój pies tu go nie ma a tam jest
raz, dwa ,trzy teraz ty.
Całymi dniami byliśmy na dworze gra w podchodu, w klasy oj.... miło wspominać tamte chwile. Pamiętam jeszcze, że każdy zaopatrzony był w torebkę oranżady w proszku i gumę donald z historyjką, nie dawno dzieci znalazły ich parę w moich szpargałach.
Pozdrawiam Lilla
oranżadę oczywiście zżeraliśmy na sucho a donaldów, historyjek, miałam całe pudełeczko...
UsuńNie myślę, że będę miała znowu szczęście ale napiszę, że choć urodziłam się na wsi, okazałam się bardzo mieszczańską dziewczyną, która fantastycznie znajduje się wśród wysokich murów.
OdpowiedzUsuńMoja miejscowość nie jest jakąś metropolią, ale można w niej zginąć na ładnych parę godzin gdy fantastycznie bawi się z grupa znajomych w...podchody. Ze strzałkami, listami pozostawianymi nawet w sklepach, zadaniami i prawdziwymi zwodami przeciwnika.
Niezapomniane to było chwile. Angażowały w zabawę cała okolicę, niezależnie czy wymiętą, wielokrotnego użycia kartkę pozostawialiśmy na Poczcie, w sklepie mięsnym czy muzeum...Szczególnie fajnie było, gdy zapędziliśmy się na miejskie targowisko...Tam to dopiero można było się zasiedzieć...Wiadomo wtedy było, że po powrocie na obiad, gdy po parogodzinnej nieobecności nie znikało nic z talerza, napytanie mamy
- znowu bawiliście się na straganach...
nie trzeba było słów tylko...wystarczyło na nas spojrzeć.
Fajne to były czasy.
Nie wrócą już...
Bałabym się teraz...
Szkoda.
też bym się bała i o swoje dziecko też - inne czasy, niestety . . .
UsuńNiestety czasy się zmieniły i dzieciaki nie grają już w te wszystkie fajowe gry ;/
OdpowiedzUsuńKiedy byłem mały - mały ciągle jestem ,no powiedzmy ,że byłem mniejszy - razem z moim bratem Piotrkiem i drugim bratem Adamem ,chodziliśmy do naszych sąsiadów. Starszy Marcel i młodszy o rok Karol. Z nikim się tak fajnie nie broiło jak z nimi. Siedzieliśmy do późna w ich garażu - grając w "cygana" ,robiąc podpalane samochodziki z zapałek i najróżniejsze megakonstrukcje "z niczego" - nasze miejsce codziennej zabawy ,gdzie przesiadywaliśmy całe dnie ,no przynajmniej był to nasz punkt orientacyjny. Wszystko to było wspaniałe ,lecz to co zapamiętałem najlepiej ,i zawsze wspominam z uśmiechem na twarzy to gra w chowanego. Było nas 5. Każdy mógł się schować gdzie tylko chciał na obu z naszych posesji ,które i tak były i są całkiem spore. Lecz nie tutaj kończy się ta nie lada gratka. Kiedy poszukiwacz zauważył chowającego się ,jak najszybciej trzeba było dognać do punktu "ZAMUDLANIA",krzycząc "Pierwszy"!Tym punktem był właśnie garaż ,najdalej położony punkt obu naszych posesji, a strzegła go rozwścieczona od hałasów matka sąsiadów.Z każdym uderzeniem w blaszane drzwi naszego punktu ,niesamowita fala dźwiękowa unosiła się w powietrze, tym samym doprowadzając wcześniej wspomnianą matkę do szału ...
Pół dnia zajmowała sama zabawa ,a druga połowa dnia kłótnie kto był pierwszy :)Niesamowite :) Dochodziło też do bójek i innych śmiesznych sytuacji .... Pamiętam nawet ,że Karol tak długo siedział w swojej do tej pory nieznanej kryjówce ,że w końcu nie wytrzymał bólu rozsadzających go do środka kiszek i poszło... xD
Co to były za czasy ,wszystko wyglądało lepiej ,wszystko smakowało lepiej ,a do sklepu chodziło się ze złotówką i wychodziło się z oranżadą ,gumą balonową i chipsami i kilkoma groszami reszty - teraz 1zł to nic .
Aaaa :)
ja pamiętam, że nawet na dachy garaży się właziło i leżało plackiem, cichutko... super wspomnienia :)
UsuńO tak, jestem ostatnim rocznikiem wychodzącym na podwórko na moim osiedlu. Pamiętam, że zawsze było dużo dzieciaków, każdy się bawił, krzyczał, jeździł na rowerze bez kasku i jakoś nikt problemów nie robił. Grałam z dziewczynami w gumę, skakałam przez kabla, a nawet dwa, z chłopakami bawiłam się w policjantów i złodziei, w chowanego czy podchody. Nikt nie marnował czasu przed komputerem. Nikt nie miał komórki a jakoś nikt się o nas nie bał. Gotowałam zupę z liści w kałuży, a Mama na mnie nie chuchała, że się pobrudzę. Chodziłam z poobijanymi kolanami i byłam z tego dumna! Brałam kanapkę z domu, czy złotówkę na lemoniadę i mogłam tak przeżyć dzień! Bo tyle zabaw czeka i kto by się tam głowił, że trzeba iść do domu na obiad. Robiłam fikołki na trzepaku i chodziłam po drzewach. Robiłam bazy z patyków, gałęzi i kamieni. I na końcu - byłam najszczęśliwszym dzieciakiem pod słońcem. Dotlenionym, bez żadnych cywilizacyjnych chorób. Co bym dała, żeby takie dzieci teraz były...
OdpowiedzUsuńvinka, jest takie powiedzenie, że dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe - i coś w tym jest
UsuńDzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe (racja)a ludzie na tych co narzekają i mówią "za naszych czasów" za czym nic nie idzie i na takich, którzy działają i działaniem dokonują zmian. Razem z pewnym młodym wtedy chłopcem teraz mężczyzną, który za chwile wybiera się na studia wymyśliliśmy jak zmienić to by dzieciaki nie siedziały w domach a na powrót zapełniły przyblokowe place zabaw grając w klasy, gumę czy "Gąski gąski do domu " (swoją drogą gąski stały się hitem tamtego lata). Razem z raz większą, raz mniejszą grupą młodych ludzi 3 razy w tygodniu w czasie wakacji (po pracy i innych zajęciach których na wakacje jest sporo) odwiedzaliśmy Zielonogórksie blokowiska bawiąc się z dzieciakami. Z tygodnia na tydzień plotka się roznosiła i dzieci przybywało- szczęśliwych uśmiechniętych i brudnych ;) Rok po nas akcję zrobił Dom Kultury Nowita nazywając ją "Podwórkowe Wakacje". Nasza akcja nazywała się "Moje osiedle-strefa kreatywności"- było to moja najpracowitsze lato życia- te 2 miesiące zmęczyły mnie doszczętnie i wycisneły wszelkie soki witalne- ale wiecie... warto było ;)
OdpowiedzUsuńTu linki do zdjęć z akcji ;) Ja to ta w żółtej koszulce z napisem Sylwia ;) Zachęcam do organizowania takich akcji- harówa nieziemska ale satysfakcja jeszcze większa ;)
http://wolontariat.zgora.pl/index.php/galeria?view=album&album=5503512289679224657&page=1
http://wolontariat.zgora.pl/index.php/galeria?view=album&album=5502959051365839425&page=1
http://wolontariat.zgora.pl/index.php/galeria?view=album&album=5502963451125183633&page=1
faktycznie, świetna akcja :)
UsuńZ każdym rokiem, starzejąc się, przypominam sobie czasy gdy miało się 5,6 czy 7 lat, żadnych trosk, żadnych zmartwień, cały czas zabawa. Potrafiłam przesiedzieć cały dzień na podwórku, raz ja u koleżanek, raz koleżanki u mnie.. oii tylko się czekało kiedy mama pogoni do mycia.... Zabawa z dzieciństwa, pamiętam szczura (wystarczyła skakanka, przez którą się obracało dookoła a reszta dzieciaków przeskakiwała), kolejna zabawa to "myszki" (autorska gra wymyślona przez nas.. O albo piłka obijana o ścianę, i przy tym wyliczanka, było cos w niej o kolanku, boczkach, warkoczkach.. niestety już nie pamiętam. Do picia to głównie sodówka z sokiem, w takich szklanych butelkach, a do jedzonka kanapki z ogórkiem kwaszonym. Niezapomniany klimat, niezapomniane czasy...
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Gosia ;)
gosia.ptaszek@gmail.com
ale miło powspominać, prawda? szczęśliwe czasy :)
UsuńA ja pamiętam jak z koleżanką z wioski, w której mieszkam, nie dość, że codziennie się widziałyśmy bawiąc się w tzw. "dom", który mieścił się przy stercie pustaków gdzie gotowałyśmy zupę z białych kwiatuszków, które były kalafiorami i łąkową zielenią, na deser babka z piasku z kwiatami mleczu (czyli z pomarańczami)... to jeszcze wspólnie ułożyłyśmy zaszyfrowany alfabet, po to aby nikt nie odczytał liścików jakie do siebie pisałyśmy, które wtykałyśmy w dziuplę w starej lipie... oczywiście była także zabawa w gumę, skakanka, rower i spotkania na szkolnym boisku, gdzie grało się w nogę, siatkę i bardzo miło spędzało czas... latem często chodziło się nad rzekę oddaloną o kilkaset metrów, gdzie pływało się, paliło ogniska i cieszyło z upalnego słońca... zimą zaś zabieraliśmy saneczki, worki wypchane sianem i szliśmy "na górki", gdzie zjeżdżaliśmy z nich, ślizgaliśmy się po zamarzniętej sadzawce, a koledzy skakali z wyskoczni, którzy sami skonstruowali, nie obyło się bez siniaków, salw śmiechu, zabawa była przednia.
OdpowiedzUsuńPonadto pomagało się rodzicom w pracy zarówno w domu jak i w gospodarstwie, najwięcej pracy było w żniwa i wykopki, teraz polska wieś wygląda całkowicie inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu... Moje dzieciństwo uważam za bardzo barwne i uważam, że był to mój najlepszy okres w życiu z mnóstwem przygód, wspomnień i radości:)
Ale się rozpisałam i poniekąd uwewnętrzniłam, jeśli za bardzo poleciałam to proszę Cię Izuś - usuń;)
pozdrawiam i miłego weekendu:*
no coś Ty?! bardzo ładnie i barwnie opisałaś te dziecięce zabawy - dziękuję :)
UsuńTo co mi się podobało wtedy (w okresie dzieciństwa) najbardziej to to, że aby spotkać się z kimś nie musiało się go powiadamiać telefonicznie wcześniej tylko szło się na żywioł, a teraz to całe "umawianie się" ;/
OdpowiedzUsuńhehe, dokładnie - teraz każdy - młodszy czy starszy żyje z terminarzem i zanikają spontaniczne spotkania....
UsuńA ja z dzieciństwa pamiętam,tyle,że już w zabawie rodziło się moje pielęgniarskie powołanie,które wiązało się z robieniem zastrzyków,sprzętem jakim były podwórkowe patyki,a pacjentami były zaprzyjaźnione dzieciaki z podwórka.Niestety te zabawy musiały mieć swój koniec,bo jedna z sąsiadek (nierozumiejąc rodzącego się we mnie powołania)podkablowała mamie,że rozbieram dzieciaki,a tu chodziło tylko o kawałeczek pośladeczka,by zrobić zastrzyk,a przecież przez ubranie tego się nie dało....
OdpowiedzUsuńDzisiaj opowiadam z sentymentem tą historię pacjentom,którzy dziękują za płynność bezbolesnego wkłucia igły,i mówię wtedy :"drogi panie/pani, kiedy to robi się od dziecka,to w końcu musi być to profesjonalizm" ;).
A z dziecięcych podgryzaczy pamiętam,że moim ulubionym przysmakiem były gumy z Donaldem,a babcia robiła nam "piwko" na drożdżach,które
cudnie bąbelkowało....pozdrawiam,ze smakiem wspomnień beztroskich lat dzieciństwa....Barbara
Basiu, czyli że jak zastrzyk to już wiem kogo wołać :D
UsuńNo tak ,nawet jak powołanie rodzi się w niezrozumieniu otoczenia , to jest taka moc ,która pcha do przodu .
UsuńI chociaż w dzisiejszych czasach ,też niełatwo jest trwać w zrozumieniu i poparciu otoczenia,to nadal trwam w tym wyborze...
Kiedyś tylko zabawa,dzisiaj chleb powszedni,pozdrawiam.
A tu jeszcze znalazłam,naklejki z gum,o których wspomniałam (co ten świat internetowy jeszcze pomieści).
Usuńhttp://www.joemonster.org/art/16251/Guma_Donald
o tak!! skakanie w gumę to jest wspomnienie które najbardziej kojarzy mi się z dzieciństwem :) pamiętam jak grało się w trzy, cztery lub więcej osób. tworząc trójkąty i kwadraty :) jak wymyślało się różne zadania od najłatwiejszych do najtrudniejszych, z dotykaniem i bez :p a jaka duma była jak przeszło się ąż do pach i przeskoczyło! to było to :) darmowa gimnastyka i zabawa w jednym :) gdybym nie miała tych dwudziestuparu lat i miałam z kim i dała rady! to chętnie bym poskakała :) swoją drogą ciekawe czy teraz dzieci się w to bawią jeszcze... a i bym zapomniała dodać- moja pierwsza guma zrobiona z gumy z majtek, jak sobie teraz to przypomnę to buzia sama się uśmiecha :D
OdpowiedzUsuńguma właśnie taka z majtek, hihihi, teraz to nawet majtki takich gumek wciąganych nie mają więc jak tu skakać?! ja u siebie od lat nie widziałam dzieci bawiących się w gumę...
UsuńFajna zabawa odpamiętac sobie dzieciństwo :)...mieszkaliśmy w domu z Babcią, Dziadziem, Prababcią i wujkiem (7 lat straszy ode mnie więc jak brat!) no i moimi Rodzicami i młodszym bratem...w sadzie mieliśmy pod jabłonką połowę karoserii z "syrenki", to była wypadowa wszystkich zabaw...to był dom, to był blat kuchenny i teraz będzie kulinarnie bo najczęściej razem z bratem "gotowaliśmy" zupę z ziemi i wody, roladki z liści wiśni, na wiosnę szły w ruch też kwiaty a na jesień prawdziwe owoce...syrenka była też gabinetem lekarskim, szkołą (przez takie zabawy mojemu bratu szkoła się tak spodobała, że poszedł do niej o rok wcześniej :) )...a przekąska, no cóż...Prababcia, która plewiła w grządkach, zrywała świeży szczypiorek i wołała nas na pajdę chlebka z masłem i tym zerwanym prosto z pola szczypiorkiem i solą! niebo w gębie! nie do odtworzenia!
OdpowiedzUsuńDzięki za możliwośc cofnięcia się w czasie...ale fajnie! :)
Pozdrawiam
Ja wspominam dość zabawnie jedną z zabaw wymyśloną przez mojego podwórkowego kolegę. Wpadł na genialny pomysł a ja małolata uwierzyłam :)
OdpowiedzUsuńPochwaliłam się, że moja mama wróciła od swoich rodziców z mnóstwem jajek, wiejskich w dodatku, dziś bardzo sobie cenionych a mój kolega wpadła na pomysł zabawy wyrzucania jajek przez moje okno z 3 piętra, które miał oczywiście łapać i odnieść mi z powrotem :)
Wyrzuciłam mu wszystkie jaja, całe podwórko było w jajecznicy, dozorczyni przybiegła do mojej mamy a ona wpadła w rozpacz bo jajka wiozła aż 350km :( a mój kolega miał ubaw:) dostałam straszliwą karę a dziś przy każdym rodzinnym spotkaniu mama wspomina swoją głupawą córkę:))i jest śmiech!
hahahaha :D ale musiała być afera - w domu i na całe podwórko :)
UsuńOjej, w co my się nie bawiliśmy! Pochodzę z takiego prawdziwego, polskiego podwórka, gdzie wychowywało się równolegle około 20 dzieciaków, wiadomo, w różnym wieku. Oczywiście kiedy tylko przychodziło lato, mało kto z nas przebywał w domu w czasie innym, niż tylko na sen. Całe dnie spędzaliśmy na trzepaku (trzepak to podstawa prawdziwego podwórka!), zajadając się chlebem z cukrem i popijając kompot lub oranżadę. W dzień królowały zabawy- granie w kapsle, w gumę, czy w karty, a popołudniem zaczynała się prawdziwa gratka- "raz dwa trzy, Babajaga patrzy!", "Ali, ali dom się pali", "Palant", czy potem jakże modne "Wywołuję wojnę"! Natomiast wisienką na torcie była wieczorna już zabawa w "szukanego", kiedy cała 20- osobowa banda rozbiegała się po całej okolicy i szukaj wiatru w polu... ;) Szkoda, że czasy tak bardzo się zmieniły i rzadko już widać dzieciaki biegające po podwórkach i bawiące się w nasze zabawy. No ale cóż, taka era komputera... Pozdrawiam, Martyna. martyna125@buziaczek.pl
OdpowiedzUsuńMartyna, chleb z cukrem też pamiętam :) czasami był posmarowany cienko masłem i posypany kryształkami a czasami tylko spryskany wodą żeby cukier się przylepił - i co najśmieszniejsze bardzo taki lubiliśmy wszyscy
Usuńja też taki chleb posmarowany masłem uwielbiałam i często jadałam w dzieciństwie, albo kromki ze śmietaną grubo posypaną cukrem:) to były czasy!:)
UsuńPodczas kazdej wizyty u babci wraz z moja kuzynka szlysmy do kuchni naszej prababci i pierwsze co bylo 'Babciu, zrob nam chlebka z maselkie i sola'. Chlebek , maselko i sol i konice... nie ma zmiluj sie... Najwazniejszy punkt niedzielnych wizyt. Kiedys gdy tak latalysmy po podworku , moja kuzynka stwierdzila ze ma za duzo 'maselka na chlebku' i wystarla chleb o plot u kur... to tyle o przekaskach ktore badz co badz ale byly nieodlacznym dodatkiem naszych zabawch. No i nasze najczestsze zabawy to : podchody , ganianie kur i podbieranie im jajek... nianczenie kociakow. Gotowanie zup z pisaku , trawy i innych dziwnych rzeczy. :D
OdpowiedzUsuńszczęśliwe dzieciństwo :)
UsuńWitam, jak byłam mała to z kolezankami bawiłyśmy się w warzywniak, jakieś zielsko to były warzywa np koniczyna, albo trawa, mlecze. Płaciło się małymi kamykami labo kawalkami patyków, albo liśćmi - to były banknoty. Inna zabawa to było w dom a najfajniej po deszczu bo wtedy można było wziąść wody z kałuży i zrobić super zupke z warzywkami czyli pokrzywkami i przyprawić ją piaskiem. Dodatkowo z błotka robiło sie super paczki, oczywiscie po odsaczeniu z wody. Patyczki udawały sztućce a duże liście talerze, menu można było modyfikować w zalezności od pogody i dostępności okolicznej roślinności na placu zabaw. To były fajne zabawy. Pozdrawiam. Mika
OdpowiedzUsuńbardzo fajne - też takie pamiętam :)
UsuńJejciuniu ależ się rozmarzyłam!!!! DZieciństwo to było to!!! Szkoda,że teraz są inne "priorytety" :/
OdpowiedzUsuńZ zabaw pamietam "Rekina" gralo sie w 5 osob w piaskownicy, 4 zajmowaly jej rogi a po srodku stala piata osoba, te z rogow musialy przebiegac przez piaskownice a rekin mial za zadanie zlapac przebiegajacego wtedy byla zmiana, nastepna zabawa to "Hali hali dom sie pali", "Panstwa, miasta" - mam nadzieje ze kazdy wie na czym polega!!!!, byla tez zaabawa o nazwie "Rozciagany" na trawie sie gralo, jakie figury sie odstawialo!!!hahahaha nie wspomne o granie w gume do skakanie, nawet we 2 osoby sie dalo, jeden koniec przywiazany byl do rynny zwisajacej z klatki schodowej lub do takiego malego osiedlowego kosza lub do lampy,pamietam jeszcze podchody z wykorzystaniem podkradzionych kred ze szkoly (najbardziej pozadane byly kredy kolorowe-kto je zdobyl byl kims bo ich nigdy nie bylo w klasie tylko trzeba bylo isc po woznej i klamac po co sa potrzebne hihihh) pomyslow bylo bez liku, dzieci byly szczesliwe, umorusane, nie chorowaly. Mama moja zeby zaciagnac mnie do domu musiala niezle sie nasilic.
A przekaski?? No coz, jak sie udalo to ciepla pajda chleba z maslem i cukrem ( ewentualnie zimna z dzemem), brana czesto w nieumyte rece :/,jak sie taka kanapke wieksza od siebie wzielo na podworko to jakos kazdy dostal gryza i wszyscy byli szczesliwi:))) Z napoi pamietam WODE Z SYFONU z sokiem owocowym, oranzade pita pod sklepem-smakowala wysmienicie, pierwsze lody wodne w cenie 25 groszy/szt,nowy smak lodow=nalot dzieci na ten sklep!!:D,lody Kalypso ....ojjj alez to byly czasy!!!bezcenne, a ile wspomnien przywoluja!!!!!
Pozdrawiam Islander85
fajnie tak sobie powspominać - aż łezka w oku się kręci :D
UsuńWitaj Pyzo.
OdpowiedzUsuńZe Swojego dziecinstwa pamietam wiele swietnych zabaw , sytuacji , gier, no i oczywiscie wspaniale jedzonko przygotowywane przez Mame czy Babcie:)Uwielbialam , tak jak wiekszosc tutaj juz napisala chlebek z cukrem ,pyszniutki pieczony przez moja Babcie (zawsze byl z makiem lub obsypany maka) do tego oczywiscie albo przepyszne swojskie maselko tez robione przez Babunie lub smietana , a czasmi nawet woda wyciagnieta ogormnym wiadrem prosto ze studni zimna , i pyszna :) Bardzo czesto Babcia robila Nam na sniadanie chleb maczany w jajku i smazony na maselku mmmm pysznosci do tego kubek mleka "prosto od krowy" nie potrzena nic lepszego, wszelkiego rodzaju zupy mleczne :)
Pamietam jak z kuzynkami chodzilysmy do ogrodka i zrywalysmy owoce prosto z drzew najsmaczniejsze brudne , ale kto sie tym przejmowal kiedys:) Marcheweczka mloda wyciagnieta z ziemi nie myta , ale smak nieziemski:)
Oczywiscie roznego rodzaju zabawy w dom , gotowanie z blotka , czy sprzedawanie na serio kwiatow polnych i owocow np mirabelek , porzeczek czy wisni:) na ryneczku w naszym malym miescie:) Po sprzedaniu wszystkich owocow szlismy cala grupka na paczki do pobliskiej cukierni , to sa chwile niezaponiane...
Na naszej ulicy bylo Nas jakies 10 moze 15 dzieciakow, z ktorymi trzymalismy sie i urzadzalismy roznego rodzaju zabawy , berek , podchody , dwa ognie , w chowanego , gra w gume i wiele innych , ale najbardziej zapamietalam jedna zwiazana wlasnie z jedzeniem:)
Mianowicie moja kuzynka . ktora byla starsza od nas o jakies 4-5 lat brala nasza cala grupe ustawiala w pary i to byla zabawa w przedszkole i to bardzo realne przedszkole :) Kazdy sluchal sie Jej jak prawdziwej pani , prowadzala Nas Ania po calym miasteczku , ale nafajniejsza byla pora obiadu :D
Szlismy do warzywniaka i kazdy dostawal w lapke OGORKA kiszonego lub malosolnego to bylo wspaniale.Nigdy mi tak ogoraski nie smakowaly jak wtedy.Czasami byla tez kapustka kiszona swojska z przepysznym sokiem :)))
Tego poprostu nie da sie slowami opisac, dzieciece smaki zapadaja Nam gleboko w pamiec , niestety teraz juz chyba zadne dziecko chcialoby sie bawic w cos takiego...
napiłabym się takiej zimnej wody, prosto ze studni....:)
UsuńWychowałam się na wsi, Dzięki Bogu:) Mieszkaliśmy na takim małym osiedlu, gdzie stały dosłownie trzy domy, a wszędzie dookoła las. Do najbliższej wioski 3 km, do sklepu też. Było nas łącznie trzy dziewczynki i dwóch chłopców.
OdpowiedzUsuńW co się też nie bawiliśmy! Tradycyjnie, w podchody, chowanego, berka. Pamiętam, że za domem była stara szopka obita czarną gumą. Zmuszaliśmy chłopców do siadania na starych cegłach, a my - trzy - byłyśmy nauczycielkami.
Obok domu stał zakład produkcyjny - wypalarnia cegieł, odlewnia, itp. Moja babcia pracowała tam jako portierka, więc nie było dla mnie większej frajdy niż nocka na portierni, grając z babcią w karty i robiąc obchody. Nikt się nie bał, że rozjedzie nas koparka, czy wpadniemy do pieca. Wszyscy pracownicy to byli wujowie i ciocie, a kierownik - dobry dziadek:). Pamiętam, że wtedy właśnie chciałam pracować jako portierka i nie było dla mnie lepszej zabawy niż sprzątanie z babcią pracowniczej łaźni i biur "dziadzia".
Co zostało mi do dziś i chyba jest skutkiem mieszkanie w lesie, to zbieranie grzybów. Uwiebiam to robić, pół życia spędziłam w lesie i kleszcze mi niestraszne. Tyle się teraz o nich mówi, a ja nigdy nie panikowałam, moi rodzice też nie, choć czasami przynosiłam na skórze mały zwierzyniec. Do dziś uwielbiam chodzić po lesie i tego uczę mojego synka, w zeszłym roku miał roczek, jak brałam go na ręce i chodziliśmy po lesie do upadłego, w tym roku, jako, że mały chodzi sam, będzie jeszcze lepiej:).
Nie było nas na podwórku tak dużo, by bawić się w różne gry i zabawy. Ale pamiętam szałas indian, który nasi dziadkowie postawili na łące za mostkiem, pamiętam piasek, który był naszą kuchnią, a który po kryjomu wysypywali nam na podwórko "Wujkowie" z zakładu, pamiętam stare wózki, w których woziłyśmy nasze lalki i młodszych braci. A co do jedzenia - co było w domu - najadaliśmy się zwykłym chlebem z masłem i solą, ja zawsze dokładałam do tego czosnek. A do picia, soki z wodą, którą babcia przynosiła z zakładu w skrzynkach.
Ogólnie, moje dzieciństwo wspominam jako bardzo szczęśliwe, biegaliśmy po strychach, piwnicach, po lesie, w okolicach stawu i nikt nie wytaczał naszym rodzicom procesów o zaniedbania, nikt nie straszył ich sądami ani nie oddawał nas do domów dziecka. Oczywiście, mieliśmy opiekę i zawsze mówiliśmy, gdzie idziemy, ale w granicach rozsądku. Zdarzyło się też, że skakaliśmy z okna strychu na kupkę siana, ale że okno było wysoko, a kupka mała, dostaliśmy lanie:)
oj, na grzyby to ja zawsze i wszędzie - kleszczy trochę się boję i po każdym wypadzie bardzo dokładnie sprawdzam czy nie przywlokłam jakiegoś ze sobą :)
UsuńJa szczerze mówiąc, nie liczę, ile kleszczy w życiu złapałam, ale liczę to w setkach, jak nie więcej. Co prawda moja babcia i brat przeszli już boreliozę, ale na tyle kleszczy, które się nami żywiły, wychodzi bardzo mały odsetek:)
UsuńMoja ulubiona zabawa odbywała się zazwyczaj wtedy kiedy trawniki, z trawą do kolana były cięte przez panów i grabione przez panie - rano. popołudniu wpadaliśmy na podwórko i pierwsze co to była wojna na trawę, rzucało sie nią, wkładało do buzi, we włosy, pod ubranie i rozgniatało... Może brzmi to strasznie, ale mieliśmy taki ubaw, że jakiekolwiek późniejsze odbniecenia, przecięcia itp. były tego warte.
OdpowiedzUsuńaga
- Aniaaaa, na obiad!
OdpowiedzUsuń- Ale maaamooo, my się ba-awimy!
- Trzeba zjeść!
- No dobraaa, zjem, ale daj mi coś w rękę!
I tak każdego lata zjadałam na obiad śląską kiełbasę zagryzaną bułką z masłem - takim prawdziwym, dziś niespotykanym.
Inne dzieciaki też miały wszelkie kiełbasy, serdelki, mortadele. Nabijaliśmy je na kije i choć nie wolno nam było rozpalać ogniska, wszak dziećmi byliśmy, to udawaliśmy, że właśnie siedzimy nad ogniskiem. Przykucaliśmy nad kępką trawy, liści i kamieni, skakaliśmy przez nasz "ogień", śpiewaliśmy szanty (!) a następnie zjadaliśmy nasze surowe kiełbasy, które w naszym mniemaniu były super chrupiące, nieźle wypieczone, a nawet przypalone!
metafizyka@buziaczek.pl