Wyszłam rozczarowana . . .
Byłam w ubiegłym tygodniu na wieczorze węgierskim zorganizowanym w Ratuszu dzielnicy Bemowo w Warszawie. Wtorek, wstęp wolny i ostatni z serii wieczorków promujących Węgry a sala pełniutka, w roli gwiazdy znany chyba wszystkim i lubiany Robert Makłowicz.
Spotkanie trwało ok. godziny, podczas której p. Robert opowiadał o kuchni węgierskiej a właściwie to o różnych rzeczach bo trochę o historii, trochę o podróżowaniu w ogóle, o samej kuchni chyba najmniej, no ale kuchnia z historią kraju zwykle związana jest nierozerwalnie. Problem w tym, że opowieść dość barwna, ale nasycona dygresjami do dygresji i momentami traciła wątek. Miło, wesoło, ale niczego się tak na prawdę nie dowiedziałam ciekawego. Poza tym po określeniu "wieczór węgierski" dotyczący konkretnie kuchni tego kraju spodziewałam się nie tylko gawędy. Liczyłam na jakiś, chociaż mały, kiermasz wyrobów z Węgier - chętnie obejrzałabym a może kupiła jakieś przyprawy, przetwory czy produkty rękodzieła usłyszawszy najpierw od prelegenta co do czego i dlaczego. Niestety, organizatorzy o nic podobnego nie zadbali. Skoro tematem były kulinaria to przyjemnie byłoby też móc spróbować jakichś specjałów a jedyną taką atrakcją była bardzo ograniczona możliwość skosztowania jednego dania z niedużego kociołka ustawionego przed Ratuszem. Młody człowiek ugotował w nim jakąś potrawę - nie udało mi się w tłumie dowiedzieć co to dokładnie było - na pewno było w niej mięso, ziemniaki i dużo przypraw, do tego podawano pieczywo, kiszoną kapustę z plastikowego wiaderka i podobno węgierską, świeżą paprykę, ale tej już nawet na oczy nie zobaczyłam gdy nadeszła moja kolej po ok. 40 minutach stania w ogonku . . . I tak dobrze, że załapałam się chociaż na "kociołek" bo niestety, nie dla wszystkich gości wystarczyło.
Fajny pomysł z wieczorami na temat kuchni regionalnej, ale chyba organizatorzy lekko zlekceważyli zainteresowanych - może warto byłoby w przyszłości bardziej rozbudować i uatrakcyjnić takie spotkania, nawet za cenę biletów wejściowych. Po zakończeniu prelekcji rozmawiałam z różnymi osobami i wszyscy mieli podobne jak ja spostrzeżenia i byli mniej lub bardziej rozczarowani wieczorem. Ja byłam na jednym wieczorze, ale organizacyjnie wcześniejsze podobno wyglądały podobnie.
Prawdę mówiąc uważam, że zmarnowałam trochę czasu jadąc na drugi koniec miasta . . .
Spotkanie trwało ok. godziny, podczas której p. Robert opowiadał o kuchni węgierskiej a właściwie to o różnych rzeczach bo trochę o historii, trochę o podróżowaniu w ogóle, o samej kuchni chyba najmniej, no ale kuchnia z historią kraju zwykle związana jest nierozerwalnie. Problem w tym, że opowieść dość barwna, ale nasycona dygresjami do dygresji i momentami traciła wątek. Miło, wesoło, ale niczego się tak na prawdę nie dowiedziałam ciekawego. Poza tym po określeniu "wieczór węgierski" dotyczący konkretnie kuchni tego kraju spodziewałam się nie tylko gawędy. Liczyłam na jakiś, chociaż mały, kiermasz wyrobów z Węgier - chętnie obejrzałabym a może kupiła jakieś przyprawy, przetwory czy produkty rękodzieła usłyszawszy najpierw od prelegenta co do czego i dlaczego. Niestety, organizatorzy o nic podobnego nie zadbali. Skoro tematem były kulinaria to przyjemnie byłoby też móc spróbować jakichś specjałów a jedyną taką atrakcją była bardzo ograniczona możliwość skosztowania jednego dania z niedużego kociołka ustawionego przed Ratuszem. Młody człowiek ugotował w nim jakąś potrawę - nie udało mi się w tłumie dowiedzieć co to dokładnie było - na pewno było w niej mięso, ziemniaki i dużo przypraw, do tego podawano pieczywo, kiszoną kapustę z plastikowego wiaderka i podobno węgierską, świeżą paprykę, ale tej już nawet na oczy nie zobaczyłam gdy nadeszła moja kolej po ok. 40 minutach stania w ogonku . . . I tak dobrze, że załapałam się chociaż na "kociołek" bo niestety, nie dla wszystkich gości wystarczyło.
Fajny pomysł z wieczorami na temat kuchni regionalnej, ale chyba organizatorzy lekko zlekceważyli zainteresowanych - może warto byłoby w przyszłości bardziej rozbudować i uatrakcyjnić takie spotkania, nawet za cenę biletów wejściowych. Po zakończeniu prelekcji rozmawiałam z różnymi osobami i wszyscy mieli podobne jak ja spostrzeżenia i byli mniej lub bardziej rozczarowani wieczorem. Ja byłam na jednym wieczorze, ale organizacyjnie wcześniejsze podobno wyglądały podobnie.
Prawdę mówiąc uważam, że zmarnowałam trochę czasu jadąc na drugi koniec miasta . . .
nie wiem czy zauważyłaś ale w podróżach kulinarnych Makłowicza też jest wiecej o podróżach a o samym gotowaniu niewiele, dlatefo przestałam to oglądać, jeśli mam oglądać program podróżniczy zdecydowanie wolę Cejrowskiego
OdpowiedzUsuńja programy Makłowicza lubię - on nie jest zawodowym kucharzem, raczej podróżnikiem i miłośnikiem jedzenia. Gadał ciekawie nawet, ale tak bardziej o wszystkim czyli o niczym konkretnie. Jestem rozczarowana ogólnie formą imprezy, czego innego się spodziewałam.
OdpowiedzUsuńWszystko fajnie, ale nie doczytałam posta do końca, ta czcionka jest mordercza dla oczu..., zresztą to nie pierwszy raz. Co złego jest w prostych, czytelnych czcionkach? Chciałabym poczytać Twojego bloga, ale no nie daję rady.
OdpowiedzUsuńgruba jadzia, nie rozumiem o co chodzi - jesteś jedyną osobą która się skarży.... czcionka nie jest może bardzo typowa, ale mnie się taka podoba i póki co chyba nie zmienię
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto przekazać swoje uwagi organizatorom, by kolejna edycja była jeszcze lepsza.
OdpowiedzUsuńJeśli wprowadzono by bilety, obawiam się, że spora grupa osób by nie przyszła.
BeataWu, i coś takiego miało miejsce po zakończeniu imprezy kilka osób rozmawiało z jednym z panów organizatorów, może da im to coś do myślenia.
OdpowiedzUsuńZ biletami mam, niestety, też takie obawy.... to tylko taki pomysł, niekoniecznie dobry - chociaż jeśli są bilety to obie strony jakoś bardziej szanują imprezę