Tarninówka. Nalewka na owocach śliwy tarniny
Już byłam spakowana i szykowałam się na powrót do wielkiego miasta z mojego tradycyjnie samotnego, jesiennego urlopu. Już straciłam nadzieję na porządne grzybowe pazerniczenie. Już byłam myślami w jakże innym od podlaskiej cichej wsi świecie... Jeszcze tylko jeden spacer żeby nacieszyć oczy okolicznymi widokami i w drogę.
Idąc w teren w plecaczku zawsze mam jakieś torebki "anużki" czy pojemniki na wszelki wypadek bo nigdy nie wiadomo na co trafię. Tym razem też tak było i bardzo dobrze bowiem potuptałam w zupełnie inną stronę niż zazwyczaj wędrując z koszykiem. Inna droga, inny las i inne, jakże miłe, znalezisko. Drzewko, a właściwie krzew tarniny, rosło przy samej ścieżce a że nie wypatrywałam już grzybów to wzrok skierowany wyżej zawiesił się na niedużych, fioletowych śliweczkach. Dużo tego nie było, ale niedaleko był jeszcze jeden krzew więc uzbierałam prawie kilogram owoców, bez kilku dekagramów. Wiedziałam już, że nie ma odwrotu i wkraczam właśnie dziarskim krokiem w świat nalewek. To znaczy napić się dobrej nalewki zawsze lubiłam, zwłaszcza kiedy były to nalewki produkcji Dorotki, ale z tą zebraną tarniną dołączę realnie do osób nastawiających własne.
Bo rumtopf to jednak trochę inna bajka i jakoś nie traktuję go jako nalewki chociaż przecież nią jest.
Rozochocona powędrowałam dalej i widocznie opiekę nade mną przejęła dziwnym trafem jakaś nalewkowa wróżka bo niedaleko natknęłam się na krzew głogu i jeszcze kilka krzaczków dzikiej róży. Pozyskałam więc i te owoce bo jak szaleć to szaleć, prawda? Naskubałam też jałowca - przyda się do pieczonych mięs, ale też do doprawienia nalewki.
A po powrocie do domu obdzwoniłam nalewkowe koleżanki, Dorotę i Aszę, prosząc o rady w sprawie owoców. Uzbrojona w zapas wiedzy zabrałam się do roboty. Tej specjalnie dużo nie ma i najgorsze jest przy nalewkach całe czekanie - a to na przemrożenie owoców, a to żeby puściły sok, a to żeby alkohol wyciągnął z nich co najlepsze. I potem jeszcze miesiące a nawet lata żeby nalewka dojrzała. Moje spokojnie dojrzewają, ale przy rozlewaniu w butelki spróbowałam i wiem, że już smakują dobrze. Czas tylko im pomoże aby były jeszcze lepsze. Tak więc mogę wstawiać przepisy żeby znalazły się na blogu zanim osuszymy butelczyny.
Nalewka z tarniny. Tarninówka
czas przygotowania: kilka tygodni na nastaw i kilka miesięcy leżakowania
składniki:
Jak zrobić tarninówkę?
Owoce tarniny opłukałam i dobrze osuszyłam rozsypując na ściereczce. Przebrałam dokładnie, usunęłam szypułki. Suche owoce wsypałam do woreczka foliowego, zawiązałam i schowałam do zamrażarki na 24 godziny. Przy tarninie jest to zabieg konieczny żeby pozbyć się jej goryczki i cierpkości. Najlepiej oczywiście zbierać tarninę po kilku nocnych przymrozkach - wtedy nie trzeba jej już mrozić w domu, ale niestety, wrześniowe noce w 2015r. były stosunkowo ciepłe.
Zamrożone owoce wyjęłam i wsypałam do słoja przesypując cukrem. Wierzchnią warstwę powinien stanowić cukier. Słój przykryłam i odstawiłam na parapet okienny. Stał tak sobie ok. 7 dni. W tym czasie kilka razy przemieszałam zawartość wyparzoną drewnianą łyżką żeby cały cukier dobrze się rozpuścił.
Kiedy owoce puściły cały sok do słoja dorzuciłam suszone śliwki, rozgniecione lekko ziarna jałowca. Wlałam też sok z cytryny, spirytus i obie wódki. Słój odstawiłam na 4 tygodnie w zacienione miejsce. Po tym czasie zlałam nastaw starannie odcedzając owoce na sicie. Następnie nalewkę rozlałam do butelek filtrując dwukrotnie przez wacik umieszczony w lejku.
Zakręcone butelki odstawiłam w ciemne miejsce i staram się o nich zapomnieć przynajmniej na kilka miesięcy. Nalewka już jest bardzo smaczna, ale kiedy postoi nabierze jeszcze charakteru i je smak będzie pełniejszy.
Ponieważ tarnina ma w sobie pestki więc teoretycznie powinno się je z owoców usunąć. Pestek nie wolno też rozgryzać ani połykać. Ale aż tak pracowita nie jestem żeby te małe śliweczki drylować a poza tym może przez kilka tygodni kwas pruski nie wydostanie się przez twardą skorupkę? W razie czego co mnie nie zabije to mnie wzmocni.
Większość przepisów jakie czytałam w sieci lub książkach każe zalewać owoce najpierw spirytusem a dopiero potem dodawać cukier. Ja zrobiłam odwrotnie i nie żałuję - cukier doskonale wyciągnął smak z owoców a alkohol potem wszystko wzmocnił i zakonserwował.
Idąc w teren w plecaczku zawsze mam jakieś torebki "anużki" czy pojemniki na wszelki wypadek bo nigdy nie wiadomo na co trafię. Tym razem też tak było i bardzo dobrze bowiem potuptałam w zupełnie inną stronę niż zazwyczaj wędrując z koszykiem. Inna droga, inny las i inne, jakże miłe, znalezisko. Drzewko, a właściwie krzew tarniny, rosło przy samej ścieżce a że nie wypatrywałam już grzybów to wzrok skierowany wyżej zawiesił się na niedużych, fioletowych śliweczkach. Dużo tego nie było, ale niedaleko był jeszcze jeden krzew więc uzbierałam prawie kilogram owoców, bez kilku dekagramów. Wiedziałam już, że nie ma odwrotu i wkraczam właśnie dziarskim krokiem w świat nalewek. To znaczy napić się dobrej nalewki zawsze lubiłam, zwłaszcza kiedy były to nalewki produkcji Dorotki, ale z tą zebraną tarniną dołączę realnie do osób nastawiających własne.
Bo rumtopf to jednak trochę inna bajka i jakoś nie traktuję go jako nalewki chociaż przecież nią jest.
Rozochocona powędrowałam dalej i widocznie opiekę nade mną przejęła dziwnym trafem jakaś nalewkowa wróżka bo niedaleko natknęłam się na krzew głogu i jeszcze kilka krzaczków dzikiej róży. Pozyskałam więc i te owoce bo jak szaleć to szaleć, prawda? Naskubałam też jałowca - przyda się do pieczonych mięs, ale też do doprawienia nalewki.
A po powrocie do domu obdzwoniłam nalewkowe koleżanki, Dorotę i Aszę, prosząc o rady w sprawie owoców. Uzbrojona w zapas wiedzy zabrałam się do roboty. Tej specjalnie dużo nie ma i najgorsze jest przy nalewkach całe czekanie - a to na przemrożenie owoców, a to żeby puściły sok, a to żeby alkohol wyciągnął z nich co najlepsze. I potem jeszcze miesiące a nawet lata żeby nalewka dojrzała. Moje spokojnie dojrzewają, ale przy rozlewaniu w butelki spróbowałam i wiem, że już smakują dobrze. Czas tylko im pomoże aby były jeszcze lepsze. Tak więc mogę wstawiać przepisy żeby znalazły się na blogu zanim osuszymy butelczyny.
Nalewka z tarniny. Tarninówka
czas przygotowania: kilka tygodni na nastaw i kilka miesięcy leżakowania
składniki:
- 1 kg owoców tarniny
- 500 g cukru
- 450 ml spirytusu 96%
- 300 wódki czystej 40%
- 200 ml wódki żubrówki zwykłej
- 12 ziaren jałowca
- 12 suszonych śliwek
- sok z 1 większej cytryny
Jak zrobić tarninówkę?
Owoce tarniny opłukałam i dobrze osuszyłam rozsypując na ściereczce. Przebrałam dokładnie, usunęłam szypułki. Suche owoce wsypałam do woreczka foliowego, zawiązałam i schowałam do zamrażarki na 24 godziny. Przy tarninie jest to zabieg konieczny żeby pozbyć się jej goryczki i cierpkości. Najlepiej oczywiście zbierać tarninę po kilku nocnych przymrozkach - wtedy nie trzeba jej już mrozić w domu, ale niestety, wrześniowe noce w 2015r. były stosunkowo ciepłe.
Zamrożone owoce wyjęłam i wsypałam do słoja przesypując cukrem. Wierzchnią warstwę powinien stanowić cukier. Słój przykryłam i odstawiłam na parapet okienny. Stał tak sobie ok. 7 dni. W tym czasie kilka razy przemieszałam zawartość wyparzoną drewnianą łyżką żeby cały cukier dobrze się rozpuścił.
Kiedy owoce puściły cały sok do słoja dorzuciłam suszone śliwki, rozgniecione lekko ziarna jałowca. Wlałam też sok z cytryny, spirytus i obie wódki. Słój odstawiłam na 4 tygodnie w zacienione miejsce. Po tym czasie zlałam nastaw starannie odcedzając owoce na sicie. Następnie nalewkę rozlałam do butelek filtrując dwukrotnie przez wacik umieszczony w lejku.
Zakręcone butelki odstawiłam w ciemne miejsce i staram się o nich zapomnieć przynajmniej na kilka miesięcy. Nalewka już jest bardzo smaczna, ale kiedy postoi nabierze jeszcze charakteru i je smak będzie pełniejszy.
Ponieważ tarnina ma w sobie pestki więc teoretycznie powinno się je z owoców usunąć. Pestek nie wolno też rozgryzać ani połykać. Ale aż tak pracowita nie jestem żeby te małe śliweczki drylować a poza tym może przez kilka tygodni kwas pruski nie wydostanie się przez twardą skorupkę? W razie czego co mnie nie zabije to mnie wzmocni.
Większość przepisów jakie czytałam w sieci lub książkach każe zalewać owoce najpierw spirytusem a dopiero potem dodawać cukier. Ja zrobiłam odwrotnie i nie żałuję - cukier doskonale wyciągnął smak z owoców a alkohol potem wszystko wzmocnił i zakonserwował.
Pięknie się prezentuje i jeszcze lepiej pewno smakuje. Tarninówki sama nie robię, ale wymieniam się za aroniówkę. Fajny pomysł żeby dodać żubrówkę, właśnie jestem na etapie przerabiania głogu i zastanawiam się czy jej nie dodać dla podkręcenia smaku, jak myślisz?
OdpowiedzUsuńjak najbardziej można, fajnego aromatu dodaje nalewkom z takich dzikich owoców
UsuńPiękna barwa!
OdpowiedzUsuńDo tej pory robiłem nalewkę z tarniny- ale bardzo wzmacniają smak właśnie śliwki suszone (węgierki ),a może nawet kalifornijskie
OdpowiedzUsuńDodałem kiedyć garstkę rodzynek - wyszedł ciekawy smak - Tarninę drylowałem - Wszystkie owoce obrałem nozykiem --Filtracja przez taki do kawy -Ja dałem tylko wódkę -żytniówkę -Jałowca nie dodawałem -
Mniam mniam, muszę sobie pozbierać i wyprodukować :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że w miarę fachowcy, to aż szkoda takich błędów... Otóż jak ma to być nalewka, a nie kompot owocowy alkoholizowany, to należy owoce zalewać alkoholem, który ekstrahuje z miąższu, ze skórek najcenniejsze składniki i aromaty. dopiero po zlaniu 1 nastawu zasypuje się cukrem , aby wyciągnąć resztę, a zwłaszcxza %. Ale jak ktoś lubi kompociki...
OdpowiedzUsuńDrogi specjalisto, nie ma jednego słusznego i jedynie dobrego sposobu na zrobienie nalewki i każdy kto je robi powinien o tym wiedzieć. Zapewniam Cię, że taki sposób jak podałam pozwala zrobić pyszną, pełną smaku nalewkę anie jakiś kompocik.
UsuńPopieram Pani Izo. A tak w ogóle to fajne miejsce ten Pani blog. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń