Taka mleczna zupa z dynią i zacierkami to zmora z mojego dzieciństwa. Babcia jesienią lub zimą gotowała czasami duży gar takiej zupy i wszyscy się zajadali. Wszyscy oprócz mnie bo ja jej szczerze nie cierpiałam. Miałam przez nią bardzo długo taki uraz do dyni, że na samą myśl o zupie dyniowej robiło mi się niedobrze.
Wiele lat później, kiedy sama zaczęłam gotować, spróbowałam oswoić dynię. Ale zawsze były to zupy wytrawne, doprawiane bardzo konkretnie żeby w niczym nie przypominały tamtej mlecznej
dyniówki. Aż przyszedł taki moment kiedy postanowiłam rozprawić się z cieniami przeszłość. Istnieje teoria, że ponoć nasza tolerancja na różne smaki zmienia się co kilka lat. Pomyślałam sobie, że minęło ich już dużo i może mój smak też się zmienił na tyle żebym zakochała się w zupie mlecznej z dynią?
I stało się. Ugotowałam ją. Niedużą porcję na wszelki wypadek. I powiem tak - szału nie było, ale nie było też obrzydzenia i zjadłam porządną miseczkę takiej gorącej, gęstej zupy. Czy ją powtórzę? Bardzo możliwe, ale zdecydowanie nie jest to
moja ulubiona wersja zupy dyniowej. Znam lepsze. Wiem jednak, że ta na mleku i z zacierkami ma swoich wielbicieli więc im życzę smacznego i pozdrawiam!
Ciekawa jestem czy Wy też macie takie kulinarne zmory, które od wielu lat Was dręczą? A może udało się komuś przegnać te demony i polubić coś czego wcześniej nie znosił? Podzielcie się swoimi doświadczeniami.